17 czerwca 2012

Koszulki tylko dla odwaznych


Moustache Boy oferuje pierwsze na rynku koszulki skierowane do pasjonatow sportów ekstremlanych i niepowtarzalnych ciuchow. Masz odwage dolaczyc? 

10 czerwca 2012

Indyjska fabryka snów



Hajdarabad (Hyderabad) – historyczne, ponad sześciomilionowe miasto i stolica stanu Andhra Pradesh w południowych Indiach. To właśnie nieopodal tego miejsca, około 25 km od granic miasta, znajduje się największe na świecie miasteczko filmowe Ramoji Film City (RFC) - www.ramojifilmcity.com, bajkowy świat indyjskiego barona medialnego Ramoji Rao, właściciela potężnego konglomeratu medialnego Ramoji Group i grupy kanałów informacyjnych ETV.

  
Otwarte w 1996 roku 674-hektarowe miasteczko, pilnie dziś strzeżone przez ochronę, przyciąga uwagę nie tylko światowych domów medialnych i czołowych agencji reklamowych. Jest również ulubionym miejscem filmowców oraz turystów z całego świata, dla których przewidziano liczne atrakcje, począwszy od festiwalu dla uzdolnionych młodych twórców, po parki rozrywkowe dla dzieci i romantyczne, niemal baśniowe plenery dla nowożeńców. Wystarczy kupić bilet, aby wkroczyć w prawdziwy filmowy świat, skonstruowany z ponad pięciuset różnorodnych, bogatych scenografii. Tuż po przekroczeniu bramy, odwiedzający otrzymują natychmiast swojego przewodnika, z którym wyruszają na wycieczkę barwnymi alejkami pośród fantazyjnych ogrodów, jezior, plaż, kolorowych fontann i kamiennych wzniesień, gdzie co jakiś czas wyłaniają się ogrodnicy i artyści doglądający egzotycznych roślin z najodleglejszych zakątków świata. To dopiero początek tej fascynującej podróży. Aby przemierzyć i zwiedzić możliwie jak najwięcej zakątków tego niezwykłego miejsca, turyści zabierani są na przejażdżkę busem. Podczas kilkugodzinnej eskapady niemal dosłownie przemierzają cały świat. Mijają po drodze prawdziwe lotnisko, uliczkę islamską, hinduską i londyńską, zamek średniowieczny, pałac Mongołów, wnętrze jaskiń buddyjskich, ołtarz ofiarny Inków, jezioro krokodyli z możliwością filmowania pod wodą, wioskę westernową z USA, a nawet więzienie, dworzec kolejowy czy park o nazwie Charyzma, w którym kwiaty zmieniają kolor stosownie do barw sukni aktorki. Podobne cuda można by wymieniać bez końca, jednak nie powstałyby one, gdyby nie zespołowa praca ogromnej rzeszy ludzi. To właśnie statyści, obsługa techniczna i rzemieślnicy, choć najmniej widoczni, w dużym stopniu współtworzą te niezwykłe plenery.

W miasteczku nie brakuje również licznych garderób z kostiumami, magazynów z tkaninami i biżuterią, bronią, porcelaną, dekoracyjnymi lampami i świecznikami, meblami oraz innych niezbędnych podczas całej produkcji rekwizytami dla kostiumologów, choreografów, charakteryzatorów i scenografów. Turyści mają niecodzienną szansę wystroić się tutaj w kostiumy swoich idoli i skorzystać z profesjonalnej ekipy filmowej, która pozwoli im choć na chwilę poczuć się jak gwiazdy filmowe.

Z pewnością nie są to wszystkie oblicza miasteczka, ale wymieniona powyżej cała gama niewyobrażalnych nawet w Hollywood elementów scenografii pokazuje, jak potężną machiną jest indyjska produkcja filmowa. Dla zobrazowania tej potęgi warto zaznaczyć, iż na terenie RFC może powstawać równocześnie dwadzieścia międzynarodowych i blisko czterdzieści indyjskich produkcji! Ekipom filmowym zaś zapewnia się profesjonalną obsługę, dostęp do najnowszych technologii i sprzętu, nie wspominając o hotelach i restauracjach - a wszystko to w jednym miejscu, nie wychodząc poza bramy miasta.



Obecnie każde mniejsze lub większe studia filmowe w Bombaju (gdzie mieści się cały przemysł Bollywood), jak np. Yash Raj Films, Filmalaya Studios, Mehboob Studios czy Filmistan Studios, posiadają lub przygotowują własne dekoracje i scenografie. Najwięksi producenci korzystają też często z uroków prawdziwych plenerów za granicą, jak chociażby Szwajcarii, gdzie kręcono kilka scen do filmu Veer-Zaara czy polskich Tatr (Kościelisko koło Zakopanego), gdzie w 2006 roku po raz pierwszy nakręcono zdjęcia do filmu Fanaa. Urok i potęga górskich plenerów ma szczególny charakter w Bolly filmach, kręcone są bowiem na ich tle najczęściej romantyczne sceny miłosne lub marzenia i fantazje głównych bohaterów, wzbogacone barwnymi strojami, pięknymi lirykami i charakterystycznymi dla danego regionu formami tanecznymi. Do niedawna najwięcej emocji wzbudzały pejzaże Kaszmiru, którego ze względu na obecnie wysokie zagrożenie terrorystyczne zastępują plenery górskie innych krajów.



Szukając rozmaitych przestrzeni i niepowtarzalnych krajobrazów indyjskie ekipy filmowe zwiedzają nowe zakątki świata, poznają zwyczaje innych kultur, co w konsekwencji przenika do kinematografii Bollywood i uzyskuje nowy, świeży wymiar powstającego obrazu. Dla większości widzów w Indiach, głównie publiczności z mniejszych miast i wiosek, kino jest jedynym oknem na świat. Dla widza z metropolii świat nie stanowi już tajemnicy, istnieje bowiem Internet i turyści tłumnie odwiedzający ich kraj. Oba te światy przenikają się wzajemnie i inspirują, ale to właśnie kinematografia indyjska ma dziś decydującą przewagę - czego doskonałym przykładem jest wyróżnione w księdze Guinnessa miasteczko Ramoji Film City oraz fakt powstających rocznie ponad ośmiuset filmów.

Tekst: Beata Marciniak

Źródło fot.:
www.nationalgeographic.com  



6 kwietnia 2012

Klub nocny dla dziewięciolatków!?

W Rosyjskim mieście Czelabińsk powstał nocny klub o nazwie „Underground Garage”. Nie wzbudzał by takich kontrowersji gdyby nie fakt, że wstęp na imprezy mają tam już dzieci od 9 roku życia!


Imprezy na których dzieci bawią się przy dyskotekowych światłach popijając kolorowe drinki powoli stają się normalnością
Skończyły się czasy kiedy zabawa w dorosłość polegała na pomalowaniu ust szminką mamy i paradowaniu przed lustrem w jej szpilkach. Coraz częściej wzorcami do naśladowania dla dzieci stają się wyłącznie ich „bardziej dorośli” rówieśnicy. W konsekwencji dzieci wyruszają na poszukiwania emocji „zarezerwowanych” dla dorosłych. Tutaj naprzeciw wychodzą im takie miejsca jak nowo powstała w Rosji dyskoteka o nazwie „Underground Garage”, gdzie już dziewięciolatki bawią się jak dorośli. Imprezy na których dzieci bawią się przy dyskotekowych światłach popijając kolorowe drinki powoli stają się normalnością.
Odsłonięte brzuchy, nagie ramiona, obcisłe ciuchy i makijaże, tak wyglądają dzieci bawiące się w dyskotece o nazwie ”Podziemny Garaż”
Podobnie jak widok dziecka z odsłoniętym brzuchem, nagimi ramionami czy makijażem. Psychologowie podkreślają, że imprezy dla dzieci są czymś naturalnym i potrzebnym. Dzieci mają silnie rozwinięta potrzebę zabawy jako formy przeżywania świata i uczenia się. Są też świetną okazją do nawiązywania kontaktów i obcowania z rówieśnikami. Należy jednak do zabawy wybierać miejsca dostosowane do wieku naszych dzieci i pamiętać, że często niewinne w rozumieniu najmłodszych zachowania, mogą prowokować i stanowić okazję do skrzywdzenia dziecka. Zatem kluczowa wydaje się być rola rodziców, którzy świadomi istniejących zagrożeń powinni dzielić się tą świadomością ze swoimi dziećmi.

Król Izabela.

5 kwietnia 2012

Chcesz być zdrowy? Nie biegaj!

Za oknami już wiosna. Alejki parkowe powoli zapełniają się zbudzonymi ze snu zimowego biegaczami. Mówią, że robią to dla zdrowia, ale czy bieganie naprawdę pomaga? Czy mozolne dreptanie rzeczywiście sprawia, że jesteś zdrowszy, piękniejszy, a życie ma sens? Poniżej pięć powodów dla których prawdziwy facet nie biega. 

 

1. Bieganie powoduje raka. Przynajmniej w oczach Twojej rodziny. Po kilkunastu tygodniach ćwiczeń nagle ukochana teściowa zaczyna się interesować, dlaczego jesteś blady? Najbliżsi wysyłają cię na kompleksowe badania, bo jak można jeść i chudnąć? Na nic zdają się zaprzeczenia, że wziąłeś się za siebie, że chcesz popracować nad formą, oni wiedza lepiej!  Znajomi twierdzą, że zaczynasz wyglądać „chorobowo”. Słysząc tyle słów otuchy, robiąc kolejną dziurkę w pasku, zaczynasz się zastanawiać: a może oni mają rację? Przecież tyle osób się o mnie martwi...



2.Bieganie i seks się wyklucza. Ponieważ ubzdurałeś sobie, że bieganie jest fajne, zaakceptuj fakt, że czujesz się chronicznie zmęczony.  Nieważne w jak seksownej bieliźnie pojawi się w sypialni Twoja partnerka, Ty po prostu nie masz siły! Twoje „kotku może jutro” powoduje głębokie westchnienie zawodu. Nie masz siły na seks, nie masz siły na romantyczne kolacje, zadajesz sobie pytanie dlaczego ona nie rozumie, że chcesz tylko zdrowo żyć? Z upływem czasu pojawia się w związku złość i narastająca frustracja, a za nią wkrótce zdanie klucz: "Kochanie, mamy problemy  może powinniśmy pójść na terapię?"

3. Bieganie dużo kosztuje. Buty 400-500 złotych, koszulka oddychająca 100 złotych, legginsy, zimowa kurtka biegowa  200-300 zł. Do tego odpowiednie skarpetki, spodenki, czapeczki na każdą porę roku. Wydajesz mnóstwo pieniędzy na sportowe ubrania, żeby móc wyjść na ulicę i zacząć żyć zdrowo. Stan Twojego konta wprost proporcjonalnie spada do wzrostu napięcia nerwowego z powodu utraconej kasy. Ale nie przejmuj się, przecież  jesteś „fit”, a na zdrowiu nie można oszczędzać!

4. Bieganie ogranicza social life. Jeżeli piwo, to bezalkoholowe i tylko jedno. Mocniejszy alkohol znasz już tylko ze wspomnień.  Nie możesz sobie pozwolić na zaburzenie nowego stylu życia, dlatego czasy hucznych imprez, gdy biegałeś tylko aby uzupełnić zapasy, odeszły w zapomnienie.

Każdego dnia chodzisz spać o 22, bo organizm musi odpocząć po Twoich przebieżkach dla zdrowia. Jesteś zmuszony do ograniczenia wizyt towarzyskich, Twój krąg przyjaciół się zmniejsza, a przez systematyczne bieganie stałeś się ascetą. Być atletą to świetna sprawa, następny krok na drodze zdrowego życia, prawda?

5.Bieganie uzależnia. Tak jak kawa i papierosy bieganie wciąga. Im częściej biegasz, tym większy dystans chcesz przebiec. Analogicznie zatem biegając dłuższe dystanse więcej czasu spędzasz poza domem, goniąc uchodzące zdrowie. Podczas tej galopady przechodzisz wszystkie wymienione wyżej stadia. Jesteś pewien, że tego chcesz?  Przecież najważniejsza jest pogoń za uciekającym czasem…


Tomek Dudziński

2 kwietnia 2012

Nie wiesz jakie opony kupić? Krótko na temat opon!


W dzisiejszym świecie trudno wyobrazić sobie życie bez samochodu. Jednak ile aut, tyle rodzajów kierowców: jedni pokonują setki kilometrów dziennie, inni dojeżdżają nie dalej niż do kościoła (i to gdy nie pada!). Niewielu jednak z nas zwraca uwagę na tak prozaiczną sprawę jak opony. Przecież są fe, brzydkie, czarne i jakieś takie dziwne… są bo są.

Opona jaka jest, każdy widzi. Zazwyczaj okrągła… nie no, właściwie to wszystkie są okrągłe. Nie mniej jednak zadając pytanie pierwszej lepszej napotkanej osobie o model czy rozmiar opon w jej samochodzie, często nie doczekamy się odpowiedzi. Niestety większość użytkowników samochodów nie zdaje sobie sprawy z tego, że opony należy dobierać przede wszystkim do Siebie, do tego jakim typem kierowcy się jest.
Tylko jak to zrobić?
Poniżej kilka typów kierowców według mojej autorskiej klasyfikacji, wraz z podpowiedzią jakie opony będą dla nich najlepsze.

NIEDZIELNY POMYKACZ
Typowa trasa: dom – kościół. Samochód garażowany, zawsze wypucowany. Niedzielny pomykacz to idealny sprzedawca, gdy poszukujemy auta w dobrym stanie i bez klimatyzacji. Niestety samochód często przeżywa właściciela i przechodzi na potomnych, przez co znacznie traci na atrakcyjności.
Liczba km miesięcznie: 400 i mniej.
Styl jazdy: Agresywny jak mój kot gdy śpi na piecu.
Budżet: niski, bardzo niski, emerytura….
Moc samochodu: o dziwo nie jest źle (!), przeważnie w granicach między 60 a 90 KM
Moje propozycja: Opony całoroczne.
W Polsce na większości terenu śnieg rzadko zalega dłużej niż 2-3 miesiące. W związku z tym niedzielny pomykacz przejedzie po zaśnieżonych trasach ok. 1000 km. (zakładając, że w ogóle odważy się wyjechać bez łańcuchów, i to tylko jeśli mieszka na wsi)! Lepiej więc kupić średniej jakości NOWE opony całoroczne i cieszyć się bezproblemową, bezobsługową jazdą do końca swoich dni. No może przesadziłem… pokonując ok. 6 tys. km. rocznie,  można pojeździć spokojnie ok. 7 - 8 lat. W ogóle to tej grupie proponuje przesiąść się na taksówkę. Mam wrażenie że taniej by ich to wyszło i co weekend można pokazać się nowym samochodem ;)

JAŚ FASOLA
To przedstawiciel gatunku kierowców spokojnych, lekko flegmatycznych. Na światłach gra w grę: „Kto dłużej wytrzyma na zielonym bez ruszenia" i wygrywa ją bez mrugnięcia okiem. Ustępuje wszystkim pierwszeństwa, niewrażliwy na zaczepki agresorów, dźwięk klaksonu, czy międzynarodowe znaki niewerbalne. On ma zawsze czas!
Liczba km miesięcznie:  400 - 900
Styl jazdy: Można porównać do wyścigów ślimaków na ¼ mili
Budżet: średnio – niski,
Moc samochodu: coś pomiędzy kosiarką, a traktorem (3,5 do 80 KM)
Moja propozycja: Tanie opony budżetowe. W grę wchodzi nawet import z krajów wschodniej Azji ;) Zalecam dwa komplety: Lato i Zima. Choć i tak za parę lat przejdzie pewnie do grupy gdzie wystarczą Całoroczne (patrz: punkt wyżej;))

MAŁO-MIEJSKI
Na pozór spokojny, często roztargniony, lubi żyłkę rywalizacji - często wyrywa wręcz silnik spod maski, ruszając z piskiem i pędząc, równolegle z tirem do następnego pasa do wyprzedzania i tak całą trasę Kraków - Kielce. Nigdy nie ustąpi miejsca, komunikuje się głównie werbalnie przy użyciu poprawnej łaciny. Pamiętliwy - zdolny jechać za tobą kilka ładnych kilometrów tylko po to by pochwalić się po raz kolejny swymi lingwistycznymi umiejętnościami. Sporadyczne wypady za miasto, na tak zwaną wieś, pozwalają rozładować napięcie spowodowane codzienną drogą do pracy.

Liczba km miesięcznie:  ok. 1000
Styl Jazdy: No kur… Ja nie dam rady?!
Budżet: W okolicy średniej krajowej… tej sprzed 3 lat:)
Moc Samochodu: Przyzwoicie: od 70 do 130 KM, zależy od wieku.
Moja Propozycja: opony letnie i zimowe, klasa średnia np. Fulda, Kleber, Uniroyal + coś na serce.

MŁODY GNIEWNY
Tuż po zdanym egzaminie na prawo jazdy. Dostał lub kupił samochód po wakacyjnym tyraniu. Znaki rozpoznawcze: brak strachu i szaleństwo w oczach. Inne znaki szczególne: opuszczona szyba i zestaw nagłaśniający trasę koncertową Madonny zamontowany w bagażniku.
Liczba km miesięcznie: ile Bóg da i z kieszonkowego wystarczy.
Styl jazdy: Wolna amerykanka. Przepisy są od tego aby je łamać.
Budżet: oj słabizna… chyba tylko student ma mniej
Moc samochodu: BMW, przeważnie zabytkowy 25+, dużo koni pod maską, tarcze hamulcowe od roweru.
Moja propozycja: Odbieranie prawo jazdy do ukończenia 24 roku życia niestety nie przeszło. Co do opon, to jakiekolwiek byle nowe. Resztę polecam wydać na hamulce.

SUPER-TRUPER
Użytkownik auta firmowego. Zero zahamowań, fizjologicznie przystosowany kręgosłup do siedzenia w fotelu samochodu. Zaliczany do elity jeśli chodzi o jazdę figurową na lodzie: liczne potrójne axle czy tulupy, często skacze w bok opuszczając tor jazdy, przyzwyczajenia z pracy przenosi zazwyczaj na samochody prywatne.
Liczba km miesięcznie:  1500 i więcej. Zależy od tego czy jest namierzany przez GPS czy też nie.
Styl jazdy: Kaskaderski. Nie ma takiego miejsca gdzie nie zaparkuje albo nie wjedzie.
Budżet: Spory. W końcu firma płaci.
Moc samochodu: ile się da, przycisk turbo na światłach -> AC OFF
Moja propozycja: Namówcie firmę na jak najlepszy sprzęcik, was to nic nie kosztuje :D

Jeśli nie łapiecie się do żadnej z grup proponuję posłuchać zdrowego rozsądku i mierzyć siły na zamiary.
Ważne, by użytkować opony nie dłużej niż 10 lat od daty produkcji, regularnie sprawdzać ich stan oraz pamiętać, że graniczna głębokość bieżnika zapewniająca bezpieczeństwo użytkowania to, dla opon letnich - 2mm, a dla opon zimowych - 4mm.

Pamiętajmy, że nawet najlepsze opony nie uchronią was przed brakiem wyobraźni i brawurą.

P.S. Dbajcie o opony, w innym wypadku budzą się w nich nadprzyrodzone moce. 


AUTOR: Tomasz Jeziorek

5 sprawdzonych metod denerwowania klientów

Czy jako klient różnych sklepów lub punktów usługowych nie masz czasem wrażenia, że sprzedawcy zamiast Ci pomóc starają się Ciebie jak najbardziej zdenerwować. Oto subiektywny zestaw najbardziej denerwujących technik obsługi klienta.

Miejsce piąte - mogę prosić o kod pocztowy?


Taaaak... To chyba zna każdy. Kiedy już szczęśliwie chcemy się oddalić od kasy, słyszymy to szczęśliwe pytanie o "numerki". Nie wiemy nawet że uczestniczymy w najbardziej popularnym badaniu marketingowym w Polsce, badaniu geolokalizacyjnym. I że tego samego dnia te pytania są zadawane w różnych miejscach w Polsce ponad pięć milionów razy. W niektórych punktach usługowych poszli dalej i proszą... o pierwsze dwie cyfry numeru PESEL - żeby rozszyfrować nasz rok urodzenia (sic!). Biedne kasjerki są oczywiście zupełnie niewinne, to "system" wymaga od nich tego.

Sposób na uniknięcie? Ja znam dwa. Po pierwsze - nie chodzić do tych sklepów (o ile jest to możliwe). Po drugie - jeśli wiemy, że pani w kasie i tak się o to spyta to uprzedzić jej pytanie - na pewno będzie nam wdzięczna, że nie musi pięćsetnej osoby w ciągu dnia pytać o to samo...

Miejsce czwarte - kartę Frajerklab Pan/Pani posiada?



Ach, o ile świat byłby prostszy gdyby nas uwolnić od różnych kart, programów i programików punktowych, które z lojalnością klienta mają niewiele wspólnego... Teraz niemal każdy ma w portfelu plik kart (kilka kart marketów, kilka kart stacji benzynowych, z kilka sklepów i kawiarni, własne karty bankomatowe i kredytowe, kartę dowodu osobistego, kartę prawa jazdy...). Uff... Można się nieźle pogubić. I ten wyrzut sumienia gdy pani na kolejnej stacji benzynowej mówi - "a naszą kartę Pan ma"... "Nie - to może wyrobimy?" i zrezygnowany wkładasz kolejny kawałek plastiku do portfela. Później i tak tylko co dziesiąty czy dwudziesty klient pamięta o wybieraniu punktów, że można je na coś zamieniać, a sieć czy też grupa partnerów tylko zaciera ręce, że kolejne cenne dane o zachowaniach klientów im "nabijamy", kupujemy u nich częściej i tak dalej...

Sposób na uniknięcie? Pierwszy to wypowiedzenie wojny kartom. "Paliwo z trójki, kartę programu Frajerklab zostawiłem w aucie" - unikamy nieznośnego pytania o kartę, o założenie karty etc. a zdobywamy współczucie, że "tyle punktów Pan straci, szkoda" :). Drugi sposób to portfel-wizytownik. Mam znajomych posiadających takie ustrojstwo, szybko konkretną kartę odnajdują, szybko chowają na swoje miejsce... Chociaż - mnie by się chyba nie chciało...

Miejsce trzecie - a może batonik, mamy w promocji, tylko 99 groszy!



Dochodzimy do podium. Przeklęty cross-selling, który znamy już wszyscy. Nie odejdziesz od kasy saloniku prasowego czy stacji benzynowej bez pytania "a może skusi się Pan na batonik", "może kawkę na drogę"... Cóż zrobić, taki zawód sprzedawcy, bo a nuż misteri szoper się skrada za rogiem i postawi krechę za brak magicznego pytania i za brak dbania o interesy firmy.

Sposób na uniknięcie? Hmm... Zaczyna być coraz trudniej. Omijać takie miejsca coraz trudniej, bo magiczny kroseling się czai wszędzie... Pozostaje odmawiać, może uprzedzać pytania, można też sprzedawcom współczuć. To jedna z tych rzeczy na które pozostajemy bezsilni...

Miejsce drugie - dzwonię, by spytać Pana...




Już blisko wielkiego finału... Biada Ci, wnikliwy Czytelniku, gdy oddajesz swój samochód do naprawy w tak zwanym autoryzowanym serwisie albo testując samochód zostawiasz swoje dane kontaktowe. Oprócz firm motoryzacyjnych, w "mordowaniu" pytaniami o satysfakcję klienta specjalizują się firmy telekomunikacyjne - gdy akurat korzystałeś z ich usług, usług biura obsługi klienta itd.

Czasem nie ma w tym nic złego gdy ktoś od czasu do czasu pyta o lojalność - ale gdy Drogi Czytelniku oddajesz swoje auto czwarty raz w ciągu miesiąca. Kolejny telefon z pytaniem "jak bardzo jest Pan zadowolony z serwisu" jest co najmniej nie na miejscu. Zawsze mam jedną odpowiedź "droga Pani, zadowolony to jest klient samochodu Made in Japan który nie wie co to jest serwis"...

Sposób na uniknięcie? Tu na szczęście jest kilka opcji. Można stanowczo odmówić zostawiania telefonu kontaktowego do siebie, wpisać się na tzw. Listę Robinsona (osób nie życzących sobie telefonów) oraz najprostsze rozwiązanie... - nie odbieranie telefonów od numeru "telefon nieznany". Pomijając ewentualne osoby, które zastrzegły sobie numer, prawie zawsze możemy być pewni, że to numer infolinii... Zadzwonią pewnie jeszcze z dwa razy, ale na pewno kolejnym razem już machną ręką...

Miejsce pierwsze - witamy w sklepie Biba!



"Nas klient, nas pan" - jak to było w słynnym skeczu kabaretu Ani Mru-Mru. Wielki finał naszego zestawienia wygrywa kretyńska odzywka sprzedawcy "Witamy w Tchibo" gdy wchodzimy do tego ustrojstwa. Albo "Witamy w księgarni Matras" - gdy przekroczymy progi tego przybytku, to nawet pięciu sprzedawców może nas tak przywitać (sic!)... Co ci spece od manipulacji klientem wymyślili, pewnie chodzi o to żeby nam to zapadło w pamięci, żeby wzmocnić wizerunek marki itede itepe...

Sposób na uniknięcie? Tu pomaga odbrobina dobrego humoru - na przykład takie odzywki jak "witam w imieniu swoim, swojej partnerki i naszych dzieci" albo "witam, witam - poznaję, że nie jestem w empiku" czy też coś w tym rodzaju. Może to jest sposób żeby zachęcić nadgorliwych "customer service supervisor" do wlania odrobiny oleju do głowy...

Co z tego wynika - czyli samoobsługa nas nie uratuje...

Wydaje się, że "na ratunek" mogą zmęczonym klientom iść kasy samoobsługowe - tam nikt nas nie przywita, nie spyta o kartę klubową, nie dowie się o kod pocztowy... Drogi, lecz być może naiwny Czytelniku - jesteś w błędzie... Spróbuj będąc przy takiej kasie nie pakować rzeczy do specjalnych toreb, od razu Ci się włączy alarm albo głośny komunikat "włóż produkt do torby!!!". A jeśli obsługa tej kasy Cię przerasta to uwierz, że za chwilę podbiegnie bynajmniej nie uśmiechnięta sprzedawczyni i Cię pouczy jak należy maszynę obsługiwać... Eh - czy kiedyś jeszcze wrócimy do ery małych sklepów czy bazarków gdzie sprzedawcy wiedzą, że miła i sympatyczna obsługa, zagadnięcie o coś milszego niż kod pocztowy lub zaproponowanie batonika w promocji będzie lepiej przyjęte? Wydaje się, że niestety te czasy idą w zapomnienie - masz byś sellerem (by nie rzecz - selerem!) a nie doradcą klienta...

Marketer Mike

31 marca 2012

5 wskazówek, jak wykształcić w sobie „przedsiębiorczą postawę” i nabrać odwagi w realizacji własnych pomysłów



Obecnie, w dobie globalizacji, technologicznego boomu i ogromnej konkurencyjności na rynku, który zaskakuje nas rosnącą skalą innowacyjności, a nowe firmy i start-upy wyrastają jak przysłowiowe grzyby po deszczu, często nabieramy przekonania, że szanse na realizacje i powodzenie naszego pomysłu, maleją z dnia na dzień. Bo jak przebić się przez cały gąszcz młodych, ambitnych, zdolnych i aktywnych i wydeptać swoją ścieżkę do sukcesu. Takie obawy sprawiają, że nierzadko przestajemy wierzyć w to, że nasze pomysły też mogą być na miarę złota, a jedyną przeszkodą w ich realizacji staje się bariera mentalna i lęk przed nieznanym. Tłamsimy je i chowamy we własnej kieszeni. Dlatego też ważnym krokiem jest wykształcenie mocnej, przedsiębiorczej postawy, przyjęcie pewnej struktury myśli, działań i zachowań, dzięki którym zaczniemy wierzyć, że nasze działania mają sens.


1. Uwolnij swój pomysł! 

Czy w twojej głowie zaświtała idea, która nie daje Ci spokoju, a intuicja nieśmiało podpowiada, że to może być „to”, podziel się nią z innym. Praktycy podkreślają, że zdecydowanie korzystniej jest dzielić się naszymi pomysłami z możliwie dużą liczbą osób, aniżeli skrzętne ukrywać je przed światem. To naprawę pomaga. To właśnie nasi rozmówcy mogą okazać potencjalnymi klientami i beneficjentami naszego pomysłu. Wejdź w dialog, podziel się swoim nieoszlifowanym diamentem, a otrzymasz cenny feedback, konstruktywną krytykę, a może i nowe cenne sugestie i wskazówki. Bardzo możliwe, że to one staną się to kluczem do przyszłego sukcesu. Każda idea, nawet najbardziej błyskotliwa i innowacyjna, niewiele może zmienić, dopóki pozostaje wyłącznie
w naszych głowach. 

2. Szukaj inspiracji zawsze i wszędzie  

Jeśli śledzisz i oglądasz to co wymyślili inni, co więcej, analizujesz potrzeby ludzkie, które nie zostały jeszcze zaspokojone, jakość pomysłów wzrasta.  Świadomość tego co jest społecznie
i technologicznie możliwie, sprawia, że rośnie nasza wiedza o tym w jaki sposób, jak możliwie innowacyjnie podejść do rodzących się stale potrzeb. Zainspiruj się tym, co robią inni i jak myślą inni. Korzystaj z wydarzeń, forów i konferencji, które dają doskonałą okazję wspólnych spotkań, wymiany idei oraz twórczego, nieszablonowego myślenia. Doładuj się pozytywnie chociażby podczas kolejnego, ogólnopolskiego Festiwalu Przedsiębiorczości, lub też na jednej z lokalnych konferencji TEDx, skupiających najbardziej innowacyjnych myślicieli, przedsiębiorców, polityków, dziennikarzy i działaczy społecznych z całego świata. To działa!

3. Buduj własną sieć kontaktów



Dotarcie ze swoim pomysłem do odpowiedniego grona odbiorców to już spory krok na drodze do jego realizacji. Jeśli pracujesz nad projektem, na przykład  własnego biznesu, nie obawiaj się „wyjść z nim do ludzi”. A znajdziesz ich wszędzie tam, gdzie rozwija się lokalna i globalna przedsiębiorczość. Bądź na bieżąco z informacjami o lokalnych inicjatywach i projektach, które z założenia mają integrować młodych zdolnych przedsiębiorców ze środowiskiem  polskich
i zagranicznych inwestorów, którzy chcą inwestować ciekawe i innowacyjne pomysły. Nie przegap eventów, które dają szanse obcowania  ze „śmietanką biznesu”, wysłuchania ciekawych prezentacji, czy też wypicia piwa z jednym z lokalnych liderów, który może okazać się przyszłym inwestorem twojego projektu. Bywanie „w środowisku” jednym słowem się opłaca. Daje doskonałą okazję, nie tylko do zaczerpnięcia cenne wiedzy praktycznej „z pierwszej ręki”, ale także networkingu,  zdobycia cennych znajomości i kontaktów, czy nawet nawiązania współpracy, która może okazać się kluczowa. 

4. Staraj się być mądry, ale nie najmądrzejszy.. 

W życiu, jak to w życiu, lubimy otaczać się mądrymi osobami, ale zdecydowanie nie przepadamy za uparciuchami i mądralami. Jeśli założymy, że podobne reguły panują w biznesie, otrzymamy obraz osoby, która zupełnie odbiega od modelu przyszłego partnera biznesowego. Pokaż, że Ty do tych osób nie należysz. Grunt to umiejętność dobrej komunikacji, otwarty umysł i gotowość na zmiany. Jeśli chcesz zainteresować innych, w tym osoby z którym chciałbyś współpracować, spraw, żeby cię polubili. Zastanów się, co zrobić, aby przyciągać, nie odstraszać. Pomysły mają moc przyciągania, ludzie niekoniecznie. Jeśli jedno idzie w parze z drugim, na pewno znajdą się powody, dla których inni okażą zainteresowania właśnie tobą i twoim pomysłem.

5. Uwierz w swój pomysł

I uwierz w siebie. Nie zatrzymuj się  na poziomie samej idei. Podejdź do własnego pomysłu jak do procesu, który właśnie przeszedł do fazy realizacji.  Nie jesteśmy w stanie sprzedać swojego pomysłu, z powodzeniem, jeśli sami nie uwierzymy we własne możliwości i szansę powodzenia. Sōichirō Honda, mając 15 lat, wyprowadził się z domu rodzinnego. Mając 22 lata, założył  serwis samochodów. Obecnie to największy na świecie producent motocykli i silników i szósty, co do wielkości, producent samochodów. Produkuje również roboty, łodzie i samoloty.  

Wszystko jest w zasięgu ręki , grunt to wiara, że może się udać.