W Rosyjskim mieście
Czelabińsk powstał nocny klub o nazwie „Underground Garage”. Nie wzbudzał by takich
kontrowersji gdyby nie fakt, że wstęp na imprezy mają tam już dzieci od 9 roku
życia!
Skończyły się czasy
kiedy zabawa w dorosłość polegała na pomalowaniu ust szminką mamy i paradowaniu
przed lustrem w jej szpilkach. Coraz częściej wzorcami do naśladowania dla
dzieci stają się wyłącznie ich „bardziej dorośli” rówieśnicy. W konsekwencji dzieci
wyruszają na poszukiwania emocji „zarezerwowanych” dla dorosłych. Tutaj
naprzeciw wychodzą im takie miejsca jak nowo powstała w Rosji dyskoteka o nazwie
„Underground Garage”, gdzie już dziewięciolatki bawią się jak dorośli. Imprezy na
których dzieci bawią się przy dyskotekowych światłach popijając kolorowe drinki
powoli stają się normalnością.
Podobnie jak widok dziecka z odsłoniętym
brzuchem, nagimi ramionami czy makijażem. Psychologowie podkreślają,
że imprezy dla dzieci są czymś naturalnym i potrzebnym. Dzieci mają silnie rozwinięta
potrzebę zabawy jako formy przeżywania świata i uczenia się. Są też świetną
okazją do nawiązywania kontaktów i obcowania z rówieśnikami. Należy jednak do zabawy wybierać miejsca dostosowane do wieku naszych dzieci i pamiętać, że często niewinne w rozumieniu najmłodszych zachowania, mogą prowokować i stanowić okazję
do skrzywdzenia dziecka. Zatem kluczowa wydaje się być rola rodziców, którzy świadomi
istniejących zagrożeń powinni dzielić się tą świadomością ze swoimi dziećmi.
Król Izabela.
5 kwietnia 2012
Chcesz być zdrowy? Nie biegaj!
Za oknami już wiosna. Alejki parkowe powoli zapełniają się zbudzonymi ze snu zimowego biegaczami. Mówią, że robią to dla zdrowia, ale czy bieganie naprawdę pomaga? Czy mozolne dreptanie rzeczywiście sprawia, że jesteś zdrowszy, piękniejszy, a życie ma sens? Poniżej pięć powodów dla których prawdziwy facet nie biega.
1. Bieganie powoduje raka. Przynajmniej w oczach Twojej
rodziny. Po kilkunastu tygodniach ćwiczeń nagle ukochana teściowa zaczyna się
interesować, dlaczego jesteś blady? Najbliżsi wysyłają cię na kompleksowe
badania, bo jak można jeść i chudnąć? Na nic zdają się zaprzeczenia, że wziąłeś
się za siebie, że chcesz popracować nad formą, oni wiedza lepiej! Znajomi twierdzą, że zaczynasz wyglądać
„chorobowo”. Słysząc tyle słów otuchy, robiąc kolejną dziurkę
w pasku, zaczynasz się zastanawiać: a może oni mają rację? Przecież tyle osób
się o mnie martwi...
2.Bieganie i seks się wyklucza. Ponieważ ubzdurałeś sobie, że bieganie jest fajne, zaakceptuj fakt, że czujesz się chronicznie
zmęczony. Nieważne w jak seksownej
bieliźnie pojawi się w sypialni Twoja partnerka, Ty po prostu nie masz siły!
Twoje „kotku może jutro” powoduje głębokie westchnienie zawodu. Nie masz siły
na seks, nie masz siły na romantyczne kolacje, zadajesz sobie pytanie dlaczego
ona nie rozumie, że chcesz tylko zdrowo żyć? Z upływem czasu pojawia się w
związku złość i narastająca frustracja, a za nią wkrótce zdanie klucz: "Kochanie, mamy problemy może powinniśmy pójść na terapię?"
3. Bieganie dużo kosztuje. Buty 400-500 złotych, koszulka
oddychająca 100 złotych, legginsy, zimowa kurtka biegowa 200-300 zł. Do tego odpowiednie skarpetki, spodenki, czapeczki na każdą porę
roku. Wydajesz mnóstwo pieniędzy na sportowe
ubrania, żeby móc wyjść na ulicę i zacząć żyć zdrowo. Stan Twojego konta wprost
proporcjonalnie spada do wzrostu napięcia nerwowego z powodu utraconej kasy. Ale nie przejmuj się,
przecież jesteś „fit”, a na zdrowiu nie można oszczędzać!
4. Bieganie ogranicza social life. Jeżeli piwo, to
bezalkoholowe i tylko jedno. Mocniejszy alkohol znasz już tylko ze
wspomnień. Nie możesz sobie pozwolić na
zaburzenie nowego stylu życia, dlatego czasy hucznych imprez, gdy biegałeś tylko aby uzupełnić zapasy, odeszły w
zapomnienie.
Każdego dnia chodzisz spać o 22, bo organizm musi odpocząć po
Twoich przebieżkach dla zdrowia. Jesteś zmuszony do ograniczenia wizyt
towarzyskich, Twój krąg przyjaciół się zmniejsza, a przez systematyczne
bieganie stałeś się ascetą. Być atletą to świetna sprawa, następny krok na
drodze zdrowego życia, prawda?
5.Bieganie uzależnia. Tak jak kawa i papierosy bieganie
wciąga. Im częściej biegasz, tym większy dystans chcesz przebiec. Analogicznie
zatem biegając dłuższe dystanse więcej czasu spędzasz poza domem, goniąc
uchodzące zdrowie. Podczas tej galopady przechodzisz wszystkie wymienione wyżej
stadia. Jesteś pewien, że tego chcesz?
Przecież najważniejsza jest pogoń za uciekającym czasem…
W dzisiejszym świecie trudno wyobrazić sobie życie bez samochodu. Jednak
ile aut, tyle rodzajów kierowców: jedni pokonują setki kilometrów dziennie,
inni dojeżdżają nie dalej niż do kościoła (i to gdy nie pada!). Niewielu jednak
z nas zwraca uwagę na tak prozaiczną sprawę jak opony. Przecież są fe, brzydkie,
czarne i jakieś takie dziwne… są bo są.
Opona jaka jest, każdy widzi.
Zazwyczaj okrągła… nie no, właściwie to wszystkie są okrągłe. Nie mniej jednak
zadając pytanie pierwszej lepszej napotkanej osobie o model czy rozmiar opon w
jej samochodzie, często nie doczekamy się odpowiedzi. Niestety większość
użytkowników samochodów nie zdaje sobie sprawy z tego, że opony należy dobierać
przede wszystkim do Siebie, do tego jakim typem kierowcy się jest.
Tylko jak to zrobić?
Poniżej kilka typów kierowców według
mojej autorskiej klasyfikacji, wraz z podpowiedzią jakie opony będą dla nich
najlepsze.
NIEDZIELNY POMYKACZ
Typowa trasa: dom – kościół. Samochód
garażowany, zawsze wypucowany. Niedzielny pomykacz to idealny sprzedawca, gdy
poszukujemy auta w dobrym stanie i bez klimatyzacji. Niestety samochód często
przeżywa właściciela i przechodzi na potomnych, przez co znacznie traci na
atrakcyjności.
Liczba km miesięcznie: 400 i mniej.
Styl jazdy:
Agresywny jak mój kot gdy śpi na piecu.
Budżet: niski,
bardzo niski, emerytura….
Moc samochodu:
o dziwo nie jest źle (!), przeważnie w granicach między 60 a 90 KM
Moje propozycja: Opony całoroczne.
W Polsce na większości terenu śnieg rzadko
zalega dłużej niż 2-3 miesiące. W związku z tym niedzielny pomykacz przejedzie
po zaśnieżonych trasach ok. 1000 km. (zakładając, że w ogóle odważy się
wyjechać bez łańcuchów, i to tylko jeśli mieszka na wsi)! Lepiej więc kupić
średniej jakości NOWE opony całoroczne i cieszyć się bezproblemową,
bezobsługową jazdą do końca swoich dni. No może przesadziłem… pokonując ok. 6
tys. km. rocznie, można pojeździć
spokojnie ok. 7 - 8 lat. W ogóle to tej grupie proponuje przesiąść się na
taksówkę. Mam wrażenie że taniej by ich to wyszło i co weekend można pokazać
się nowym samochodem ;)
JAŚ FASOLA
To przedstawiciel gatunku kierowców
spokojnych, lekko flegmatycznych. Na światłach gra w grę: „Kto dłużej wytrzyma
na zielonym bez ruszenia" i wygrywa ją bez mrugnięcia okiem. Ustępuje wszystkim pierwszeństwa,
niewrażliwy na zaczepki agresorów, dźwięk klaksonu, czy międzynarodowe znaki
niewerbalne. On ma zawsze czas!
Liczba km miesięcznie: 400 - 900
Styl jazdy: Można
porównać do wyścigów ślimaków na ¼ mili
Budżet: średnio
– niski,
Moc samochodu:
coś pomiędzy kosiarką, a traktorem (3,5 do 80 KM)
Moja propozycja: Tanie opony budżetowe. W grę wchodzi nawet import z krajów wschodniej
Azji ;) Zalecam dwa komplety: Lato i Zima. Choć i tak za parę lat przejdzie pewnie
do grupy gdzie wystarczą Całoroczne (patrz: punkt wyżej;))
MAŁO-MIEJSKI
Na pozór spokojny, często
roztargniony, lubi żyłkę rywalizacji - często wyrywa wręcz silnik spod maski, ruszając
z piskiem i pędząc, równolegle z tirem do następnego pasa do wyprzedzania i tak całą trasę Kraków - Kielce.
Nigdy nie ustąpi miejsca, komunikuje się głównie werbalnie przy użyciu
poprawnej łaciny. Pamiętliwy - zdolny jechać za tobą kilka ładnych kilometrów
tylko po to by pochwalić się po raz
kolejny swymi lingwistycznymi umiejętnościami. Sporadyczne wypady za miasto, na
tak zwaną wieś, pozwalają rozładować napięcie spowodowane codzienną drogą do
pracy.
Liczba km miesięcznie: ok. 1000
Styl Jazdy: No
kur… Ja nie dam rady?!
Budżet: W
okolicy średniej krajowej… tej sprzed 3 lat:)
Moc Samochodu:
Przyzwoicie: od 70 do 130 KM, zależy od wieku.
Moja Propozycja: opony letnie i zimowe, klasa średnia np. Fulda, Kleber, Uniroyal + coś
na serce.
MŁODY GNIEWNY
Tuż po zdanym egzaminie na prawo jazdy. Dostał
lub kupił samochód po wakacyjnym tyraniu. Znaki rozpoznawcze: brak strachu i
szaleństwo w oczach. Inne znaki szczególne: opuszczona szyba i zestaw
nagłaśniający trasę koncertową Madonny zamontowany w bagażniku.
Liczba km miesięcznie: ile Bóg da i z kieszonkowego wystarczy.
Styl jazdy: Wolna
amerykanka. Przepisy są od tego aby je łamać.
Budżet: oj
słabizna… chyba tylko student ma mniej
Moc samochodu:
BMW, przeważnie zabytkowy 25+, dużo koni pod maską, tarcze hamulcowe od roweru.
Moja propozycja: Odbieranie prawo jazdy do ukończenia 24 roku życia niestety nie
przeszło. Co do opon, to jakiekolwiek byle nowe. Resztę polecam wydać na
hamulce.
SUPER-TRUPER
Użytkownik auta firmowego. Zero zahamowań,
fizjologicznie przystosowany kręgosłup do siedzenia w fotelu samochodu.
Zaliczany do elity jeśli chodzi o jazdę figurową na lodzie: liczne potrójne
axle czy tulupy, często skacze w bok opuszczając tor jazdy, przyzwyczajenia z
pracy przenosi zazwyczaj na samochody prywatne.
Liczba km miesięcznie: 1500 i więcej. Zależy
od tego czy jest namierzany przez GPS czy też nie.
Styl jazdy:
Kaskaderski. Nie ma takiego miejsca gdzie nie zaparkuje albo nie wjedzie.
Budżet: Spory.
W końcu firma płaci.
Moc samochodu:
ile się da, przycisk turbo na światłach -> AC OFF
Moja propozycja: Namówcie firmę na jak najlepszy sprzęcik, was to nic nie kosztuje :D
Jeśli nie łapiecie się do żadnej z
grup proponuję posłuchać zdrowego rozsądku i mierzyć siły na zamiary.
Ważne, by użytkować opony nie dłużej niż 10 lat od daty produkcji, regularnie
sprawdzać ich stan oraz pamiętać, że graniczna głębokość bieżnika zapewniająca
bezpieczeństwo użytkowania to, dla opon letnich - 2mm, a dla opon zimowych - 4mm.
Pamiętajmy, że nawet najlepsze opony nie uchronią was przed brakiem wyobraźni i
brawurą.
P.S. Dbajcie o opony, w innym wypadku budzą się w nich nadprzyrodzone moce.
Czy jako klient różnych
sklepów lub punktów usługowych nie masz czasem wrażenia, że sprzedawcy zamiast
Ci pomóc starają się Ciebie jak najbardziej zdenerwować. Oto subiektywny zestaw
najbardziej denerwujących technik obsługi klienta.
Miejsce
piąte - mogę prosić o kod pocztowy?
Taaaak... To chyba zna każdy. Kiedy już
szczęśliwie chcemy się oddalić od kasy, słyszymy to szczęśliwe pytanie o
"numerki". Nie wiemy nawet że uczestniczymy w najbardziej popularnym badaniu
marketingowym w Polsce, badaniu geolokalizacyjnym. I że tego samego dnia te
pytania są zadawane w różnych miejscach w Polsce ponad pięć milionów razy. W
niektórych punktach usługowych poszli dalej i proszą... o pierwsze dwie cyfry
numeru PESEL - żeby rozszyfrować nasz rok urodzenia (sic!). Biedne kasjerki są
oczywiście zupełnie niewinne, to "system" wymaga od nich tego.
Sposób
na uniknięcie? Ja znam dwa. Po pierwsze - nie chodzić do tych sklepów (o ile
jest to możliwe). Po drugie - jeśli wiemy, że pani w kasie i tak się o to spyta
to uprzedzić jej pytanie - na pewno będzie nam wdzięczna, że nie musi pięćsetnej
osoby w ciągu dnia pytać o to samo...
Miejsce czwarte - kartę
Frajerklab Pan/Pani posiada?
Ach, o ile świat byłby prostszy
gdyby nas uwolnić od różnych kart, programów i programików punktowych, które z
lojalnością klienta mają niewiele wspólnego... Teraz niemal każdy ma w portfelu
plik kart (kilka kart marketów, kilka kart stacji benzynowych, z kilka sklepów i
kawiarni, własne karty bankomatowe i kredytowe, kartę dowodu osobistego, kartę
prawa jazdy...). Uff... Można się nieźle pogubić. I ten wyrzut sumienia gdy pani
na kolejnej stacji benzynowej mówi - "a naszą kartę Pan ma"... "Nie - to może
wyrobimy?" i zrezygnowany wkładasz kolejny kawałek plastiku do portfela. Później
i tak tylko co dziesiąty czy dwudziesty klient pamięta o wybieraniu punktów, że
można je na coś zamieniać, a sieć czy też grupa partnerów tylko zaciera ręce, że
kolejne cenne dane o zachowaniach klientów im "nabijamy", kupujemy u nich
częściej i tak dalej...
Sposób na uniknięcie? Pierwszy to
wypowiedzenie wojny kartom. "Paliwo z trójki, kartę programu Frajerklab
zostawiłem w aucie" - unikamy nieznośnego pytania o kartę, o założenie karty
etc. a zdobywamy współczucie, że "tyle punktów Pan straci, szkoda" :). Drugi
sposób to portfel-wizytownik. Mam znajomych posiadających takie ustrojstwo,
szybko konkretną kartę odnajdują, szybko chowają na swoje miejsce... Chociaż -
mnie by się chyba nie chciało...
Miejsce trzecie - a może
batonik, mamy w promocji, tylko 99 groszy!
Dochodzimy do podium. Przeklęty
cross-selling, który znamy już wszyscy. Nie odejdziesz od kasy saloniku
prasowego czy stacji benzynowej bez pytania "a może skusi się Pan na batonik",
"może kawkę na drogę"... Cóż zrobić, taki zawód sprzedawcy, bo a nuż misteri
szoper się skrada za rogiem i postawi krechę za brak magicznego pytania i za
brak dbania o interesy firmy.
Sposób na uniknięcie? Hmm...
Zaczyna być coraz trudniej. Omijać takie miejsca coraz trudniej, bo magiczny
kroseling się czai wszędzie... Pozostaje odmawiać, może uprzedzać pytania, można
też sprzedawcom współczuć. To jedna z tych rzeczy na które pozostajemy
bezsilni...
Miejsce drugie - dzwonię, by spytać
Pana...
Już blisko wielkiego finału... Biada
Ci, wnikliwy Czytelniku, gdy oddajesz swój samochód do naprawy w tak zwanym
autoryzowanym serwisie albo testując samochód zostawiasz swoje dane kontaktowe.
Oprócz firm motoryzacyjnych, w "mordowaniu" pytaniami o satysfakcję klienta
specjalizują się firmy telekomunikacyjne - gdy akurat korzystałeś z ich usług,
usług biura obsługi klienta itd.
Czasem nie ma w tym nic złego gdy ktoś
od czasu do czasu pyta o lojalność - ale gdy Drogi Czytelniku oddajesz swoje
auto czwarty raz w ciągu miesiąca. Kolejny telefon z pytaniem "jak bardzo jest
Pan zadowolony z serwisu" jest co najmniej nie na miejscu. Zawsze mam jedną
odpowiedź "droga Pani, zadowolony to jest klient samochodu Made in Japan który
nie wie co to jest serwis"...
Sposób na uniknięcie? Tu na
szczęście jest kilka opcji. Można stanowczo odmówić zostawiania telefonu
kontaktowego do siebie, wpisać się na tzw. Listę Robinsona (osób nie życzących
sobie telefonów) oraz najprostsze rozwiązanie... - nie odbieranie telefonów od
numeru "telefon nieznany". Pomijając ewentualne osoby, które zastrzegły sobie
numer, prawie zawsze możemy być pewni, że to numer infolinii... Zadzwonią pewnie
jeszcze z dwa razy, ale na pewno kolejnym razem już machną
ręką...
Miejsce pierwsze - witamy w sklepie
Biba!
"Nas klient, nas pan" - jak to było w
słynnym skeczu kabaretu Ani Mru-Mru. Wielki finał naszego zestawienia wygrywa
kretyńska odzywka sprzedawcy "Witamy w Tchibo" gdy wchodzimy do tego ustrojstwa.
Albo "Witamy w księgarni Matras" - gdy przekroczymy progi tego przybytku, to
nawet pięciu sprzedawców może nas tak przywitać (sic!)... Co ci spece od
manipulacji klientem wymyślili, pewnie chodzi o to żeby nam to zapadło w
pamięci, żeby wzmocnić wizerunek marki itede itepe...
Sposób na
uniknięcie? Tu pomaga odbrobina dobrego humoru - na przykład takie odzywki
jak "witam w imieniu swoim, swojej partnerki i naszych dzieci" albo "witam,
witam - poznaję, że nie jestem w empiku" czy też coś w tym rodzaju. Może to jest
sposób żeby zachęcić nadgorliwych "customer service supervisor" do wlania
odrobiny oleju do głowy...
Co z tego wynika - czyli samoobsługa
nas nie uratuje...
Wydaje się, że "na ratunek" mogą zmęczonym
klientom iść kasy samoobsługowe - tam nikt nas nie przywita, nie spyta o kartę
klubową, nie dowie się o kod pocztowy... Drogi, lecz być może naiwny Czytelniku
- jesteś w błędzie... Spróbuj będąc przy takiej kasie nie pakować rzeczy do
specjalnych toreb, od razu Ci się włączy alarm albo głośny komunikat "włóż
produkt do torby!!!". A jeśli obsługa tej kasy Cię przerasta to uwierz, że za
chwilę podbiegnie bynajmniej nie uśmiechnięta sprzedawczyni i Cię pouczy jak
należy maszynę obsługiwać... Eh - czy kiedyś jeszcze wrócimy do ery małych
sklepów czy bazarków gdzie sprzedawcy wiedzą, że miła i sympatyczna obsługa,
zagadnięcie o coś milszego niż kod pocztowy lub zaproponowanie batonika w
promocji będzie lepiej przyjęte? Wydaje się, że niestety te czasy idą w
zapomnienie - masz byś sellerem (by nie rzecz - selerem!) a nie doradcą
klienta...